Jest późne popołudnie, może wczesny wieczór (ciągle nie mogę przyzwyczaić się do niemal równych dwunastogodzinnych dni i nocy). Kilkaset kilometrów przejechane z Addis Abeby daje o sobie znać. Ostatnia setka była prawdziwym wyzwaniem – droga z Jimy do Bongi przypomina
błotnistą przeprawę przez zalany deszczem las. Wilgotny upał powoli zaczyna gasnąć w zmęczonych promieniach słońca. Wysiadam z samochodu. Oddychanie ciężkim, mokrym powietrzem sprawia problemy – znajduję się na wysokości około 2000 m n.p.m.
Bonga - mała afrykańska mieścina, która przycupnęła na stoku niekończących się gór - jest pogrążona w soczystej zieloności lasu pierwotnego. Chaotycznie rozrzucone budynki ukryły się w gąszczu zamieszkanym przez niezliczone stada kolorowych ptaków. Przyhotelowy ogród z niedbale rozrzuconymi stolikami tonie w kawowych krzewach, których gałązki uginają się pod ciężarem zielonych jeszcze owoców. Nie mam wątpliwości - jestem w sercu krainy czarnego napoju. Tutaj wszystko przesycone jest kawą: zadymione węglem drzewnym ulice, skrawki ziemi przy domach...
Z dali dobiegają do mnie pohukiwania gerez – od tysiąca lat żyjących w kawowych lasach małp. Z głębokich dolin, w których szumią burorude w porze deszczowej potoki i mniejsze rzeki, podnoszą się opary mgły. Drobiny wody zawieszone w świeżym powietrzu zaczynają oblepiać wszystko, z czym się zetkną. Liście kawowych krzewów w przyhotelowym ogrodzie mienią się pojedynczymi kroplami pojawiającymi się na ich powierzchni – tysiącletnia puszcza poi swój największy skarb.
Siedzę przy niewielkim stoliku. "Buna mister for you?" – miły kelner ze szczerym uśmiechem zadaje pytanie, które jest najczęściej wypowiadanym zdaniem w etiopskich punktach gastronomicznych. Jego oczy zdają się znać odpowiedź. Oczywiście, że chcę napić się kawy! Kolejny raz z lubością, przymykając oczy, będę sączył prawie czarny, lekko zawiesisty płyn sporządzony ze świeżo palonych ziaren. Odrobina lepkiego, brązowego trzcinowego cukru wydobywa z filiżanki smak czekolady. Etiopskiej kawy nie da się porównać z żadną inną, którą do tej pory piłem. Jest gęsta, pełna w smaku, czekoladowa, jednocześnie przesycona nutami kwiatów i owoców, nigdy kwaśna, z posmakiem szlachetnej goryczki.
Sącząc łyk po łyku owijam się polarem. Astronomiczne lato to pora deszczowa, czas, kiedy natura poi etiopską ziemię. Stalowe niebo wylewa na Wyżynę Abisyńską, najbardziej żyzny kawałek Czarnego Lądu, tysiące ton wody dziennie. Temperatura spada, pogoda przypomina europejską późną wiosnę. Woda wezbranymi strumieniami spływa z wyżyn. Potoki łączą się w rzeki, by spłynąć do Nilu. Ten z kolei niesie zawiesinę mułu i czerwonej ziemi dalej – do Sudanu i Egiptu. Poprzez królową rzek Abisynia karmi swoją żyzną glebą kolejne krainy.
Patrzę w dal na powoli spowijany mrokiem las. Kilka kilometrów stąd, za wzgórzami, znajduje się rezerwat kawy, miejsce szczególne zarówno dla Etiopczyków, jak i dla znawców czarnego napoju. Jest to naturalne stanowisko, na którym występują dzikie, pierwotne krzewy kawowca. Miejsce jest szczególnie chronione. Działalność człowieka ogranicza się jedynie do pozyskiwania nasion, z których wybierane są jedynie najlepsze, aby dać początek plantacjom w rejonie Bongi. Tam rodzi się kawa najbardziej przypominająca tę pierwotną – Kefa. Nazwa mówi sama za siebie. Jednocześnie senny i delikatnie pobudzony doskonałym napojem powoli zaczynam myśleć o położeniu się do hotelowego łóżka. Jutrzejszy dzień zapowiada się bardzo intensywnie...
Bezpieczne płatności
Darmowa dostawa przy zamówieniu
paczkomat: od 139 zł
kurier: od 189 zł
Newsletter
Nowości/Zniżki/Kupony rabatowe
+48 792 009 001
Kawę do ciasteczka? Ta strona korzysta z plików cookies, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. | Akceptuję |